Najpierw trochę teorii:
Psychosomatyka zajmuje się rozpatrywaniem zależności psychosomatycznych, czyli dotyczących wpływu czynników psychicznych na organizm człowieka. Badania w modelu patogenetycznym poszukują czynników natury psychicznej w powstawaniu chorób somatycznych i wpływających na ich przebieg.
Psychosomatyka zajmuje się rozpatrywaniem zależności psychosomatycznych, czyli dotyczących wpływu czynników psychicznych na organizm człowieka. Badania w modelu patogenetycznym poszukują czynników natury psychicznej w powstawaniu chorób somatycznych i wpływających na ich przebieg.
Czynniki takie to:
- Osobowość
- Właściwości osobowości przedchorobowej osób
- Większa skłonność do przeżywania napięć emocjonalnych
- Silna potrzeba niezależności
- Podejrzliwość w stosunku do ludzi
- Środowisko i czynniki sytuacyjne
- Wysiłek adaptacyjny - spowodowany przez zmiany życiowe wysiłek psychofizyczny, który może prowadzić do powstania choroby, wskutek kumulacji zmian i przeciążenia procesu adaptacyjnego.
- Stres - Teoria R. Lazarusa i S. Folkman, według której Stres to określona relacja (ang. relationship) między osobą a otoczeniem, która oceniana jest przez osobę jako obciążająca lub przekraczająca jej zasoby i zagrażająca jej dobrostanowi.
Pojęcie "zaburzenia psychosomatyczne" funkcjonuje w nauce od niedawna, gdyż dopiero od 1922, to już Platon w dziele Parmenides twierdził "Leczenie wielu chorób, nie jest znane lekarzom Hellady, gdyż nie baczą oni na całość, którą także studiować należy, albowiem nie może być zdrowa część, kiedy niedomaga całość".
Zaburzenia psychosomatyczne to dolegliwości somatyczne (cielesne), które mają podłoże w psychice. Niekiedy nazywa się je także zaburzeniami psychofizjologicznymi.
źródło: wikipedia
-----
Zespół stresu pourazowego, zaburzenie stresowe pourazowe (ang. posttraumatic stress disorder, PTSD) – zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajnie stresujące wydarzenie (traumę), które przekracza zdolności danej osoby do radzenia sobie i adaptacji.
Typowymi objawami PTSD są: napięcie lękowe, uczucie wyczerpania, poczucie bezradności, doświadczanie nawracających, gwałtownych mimowolnych wspomnień traumatycznego wydarzenia, flashbacków, halucynacji lub koszmarów sennych o tematyce związanej z doznaną traumą oraz unikanie sytuacji kojarzących się z doznaną traumą
Nierzadko początek zaburzenia występuje po okresie latencji, który może trwać od kilku tygodni do kilku miesięcy. Przebieg PTSD ma charakter zmienny, ale w większości przypadków można oczekiwać ustąpienia objawów.
U niektórych osób objawy PTSD mogą utrzymywać się przez wiele lat i przejść w trwałą zmianę osobowości (według klasyfikacji ICD-10 kodowaną jako F62.0 Trwała zmiana osobowości po katastrofach – po przeżyciu sytuacji ekstremalnej)[1].
źródło: wikipedia
---
Sama nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło. Pierwsze problemy i bóle zaczęły się już w wieku dziecięcym, rodzice jednak ignorowali te oznaki. Raz na jakiś czas zbierali mnie na SOR, gdy właściwie ból był już nie do wytrzymania. Trwało to całe moje życie, aż do momentu, kiedy związałam się z X i oficjalnie zamieszkaliśmy razem. Postanowiłam coś z tym zrobić.
Zaczęły się badania - oczywiście w kierunku zaburzeń somatycznych (niekiedy drogie i bolesne). Ból jednak nie mijał. Za to zmieniał się. Ten ostry, przeszywający pojawiał się rzadko - chociaż wciąż nie wiem co go powodowało. Ale ten ciągły stan gotowości sprawił, że całe moje ciało było napięte. Każda moja myśl wędrowała w kierunku zabezpieczenia się przed tym bólem. Każda, nawet najmniejsza czynność - wyjście z auta, pójdzie do toalety, zmiana spodni, wstanie z łózka, wymagało najpierw dogłębnej oceny, czy nie spowoduje to ataku bólowego. Dotknięcia miejsca które bolało (zawsze to samo i zawsze tak samo).
Jak myśli zdrowy człowiek? Moim zdaniem ok 50% czasu to są myśli bieżące, skupienie na danej chwili, czynności, czasie. Reszta to: ok 10% myślenie o przeszłości dalszej niż godzina-dwie, 40 % planowania, myślenia, fantazjowania, myśli o moim Panu ;))
A jak to wygląda z perspektywy chorej?
Wyobraź sobie coś czego się boisz: pająki, śmierć, szczur, wypadek komnikacyjny... przypomnij sobie jakie to paraliżujące uczucie. I przemnóż to przez 85% czasu przez jaki przepływają przez Twoją głowę myśli. Psychiatra o którego byłam pierwszy raz stwierdził, że wykazuję wszystkie cechy osoby z zespołem stresu pourazowego. Dlaczego? Ponieważ zaczęłam się bać samego bólu. Robić WSZYSTKO by go uniknąć, co czasami z perspektywy osoby trzeciej mogło wydawać się parodią.
Skąd to się wszystko wzięło? Do końca nie wiem, po kilku latach psychoterapii wciąż nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się że jednak jest to wina wychowania: zderzenie podejścia pokolenia rodziców z nowym światem - niedowartościowaniem, niemożliwością odnalezienia się ich w obecnych czasach a jednocześnie dźwigających brzemię przeszłości.
Wiem, że mnie kochali na swój sposób, nie krzywdzili mnie świadomie. Jednak brak ich reakcji na moje potrzeby doprowadził do zaburzeń, które poddane próbie czasu i stresowi przerodziły się w nerwicę, uzależnienie, a w końcu zdiagnozowano borderline (o czym kiedyś też napiszę).
Czy zatem mój charakter osoby uległej nie jest skutkiem choroby? Może powinnam to leczyć?
Owszem, miałam takie myśli, analizowałam w swojej głowie tę kwestię miliony razy. Doszłam jednak do wniosku, że to właśnie jestem prawdziwa ja. Skąd ta pewność? Czuję się sobą. Wierzcie lub nie, ale osoba, która wychodzi z załamania psychicznego bardzo dobrze jest w stanie porównać po czasie obecny stan, poprzedni oraz obserwować dobrze innych.
Na początku to nie jest łatwe, bo po takim czasie, wszystko co pozytywne wydaje się być ulotne, złe, podchwytliwe, podstępne.
Podsumowując, każdy człowiek ma swoje problemy i różną wytrzymałość psychiczną. To nie jest wstyd szukać pomocy u specjalistów. Nie powinien to być też akt odwagi, Powinna to być normalna czynność tak jak idzie do lekarza po receptę na kaszel. Bo skoro grypy nie leczymy zwykłym "weź się w garść" to i chorób psychicznych nie możemy.
P.s. Wciąż nie mogę się nadziwić, że mój Pan był zawsze przy mnie i przetrwał to wszystko. Wczoraj mieliśmy rozmowę na ten temat. To była jedna z najmilszych rzeczy, kiedy powiedział, że nie ma żalu do mnie, rozumie i chciałby, żebym ja też sobie tego okresu nie wyrzucała.
Ma rację! Nie pójdziemy w przód, jeśli będziemy wiecznie biczować się za przeszłość. Rozliczyć, przeprosić, naprawić jeśli to możliwe i iść dalej ;)
Dziękuję Kochany ;*
Zaczęły się badania - oczywiście w kierunku zaburzeń somatycznych (niekiedy drogie i bolesne). Ból jednak nie mijał. Za to zmieniał się. Ten ostry, przeszywający pojawiał się rzadko - chociaż wciąż nie wiem co go powodowało. Ale ten ciągły stan gotowości sprawił, że całe moje ciało było napięte. Każda moja myśl wędrowała w kierunku zabezpieczenia się przed tym bólem. Każda, nawet najmniejsza czynność - wyjście z auta, pójdzie do toalety, zmiana spodni, wstanie z łózka, wymagało najpierw dogłębnej oceny, czy nie spowoduje to ataku bólowego. Dotknięcia miejsca które bolało (zawsze to samo i zawsze tak samo).
Jak myśli zdrowy człowiek? Moim zdaniem ok 50% czasu to są myśli bieżące, skupienie na danej chwili, czynności, czasie. Reszta to: ok 10% myślenie o przeszłości dalszej niż godzina-dwie, 40 % planowania, myślenia, fantazjowania, myśli o moim Panu ;))
A jak to wygląda z perspektywy chorej?
Wyobraź sobie coś czego się boisz: pająki, śmierć, szczur, wypadek komnikacyjny... przypomnij sobie jakie to paraliżujące uczucie. I przemnóż to przez 85% czasu przez jaki przepływają przez Twoją głowę myśli. Psychiatra o którego byłam pierwszy raz stwierdził, że wykazuję wszystkie cechy osoby z zespołem stresu pourazowego. Dlaczego? Ponieważ zaczęłam się bać samego bólu. Robić WSZYSTKO by go uniknąć, co czasami z perspektywy osoby trzeciej mogło wydawać się parodią.
Skąd to się wszystko wzięło? Do końca nie wiem, po kilku latach psychoterapii wciąż nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się że jednak jest to wina wychowania: zderzenie podejścia pokolenia rodziców z nowym światem - niedowartościowaniem, niemożliwością odnalezienia się ich w obecnych czasach a jednocześnie dźwigających brzemię przeszłości.
Wiem, że mnie kochali na swój sposób, nie krzywdzili mnie świadomie. Jednak brak ich reakcji na moje potrzeby doprowadził do zaburzeń, które poddane próbie czasu i stresowi przerodziły się w nerwicę, uzależnienie, a w końcu zdiagnozowano borderline (o czym kiedyś też napiszę).
Czy zatem mój charakter osoby uległej nie jest skutkiem choroby? Może powinnam to leczyć?
Owszem, miałam takie myśli, analizowałam w swojej głowie tę kwestię miliony razy. Doszłam jednak do wniosku, że to właśnie jestem prawdziwa ja. Skąd ta pewność? Czuję się sobą. Wierzcie lub nie, ale osoba, która wychodzi z załamania psychicznego bardzo dobrze jest w stanie porównać po czasie obecny stan, poprzedni oraz obserwować dobrze innych.
Na początku to nie jest łatwe, bo po takim czasie, wszystko co pozytywne wydaje się być ulotne, złe, podchwytliwe, podstępne.
To jest ciekawe, że w tym złym stanie, człowiek uważa ten zły stan za właściwy, a dobre samopoczucie za zwiastun czegoś negatywnego, jakiejś tragedii.
Podsumowując, każdy człowiek ma swoje problemy i różną wytrzymałość psychiczną. To nie jest wstyd szukać pomocy u specjalistów. Nie powinien to być też akt odwagi, Powinna to być normalna czynność tak jak idzie do lekarza po receptę na kaszel. Bo skoro grypy nie leczymy zwykłym "weź się w garść" to i chorób psychicznych nie możemy.
P.s. Wciąż nie mogę się nadziwić, że mój Pan był zawsze przy mnie i przetrwał to wszystko. Wczoraj mieliśmy rozmowę na ten temat. To była jedna z najmilszych rzeczy, kiedy powiedział, że nie ma żalu do mnie, rozumie i chciałby, żebym ja też sobie tego okresu nie wyrzucała.
Ma rację! Nie pójdziemy w przód, jeśli będziemy wiecznie biczować się za przeszłość. Rozliczyć, przeprosić, naprawić jeśli to możliwe i iść dalej ;)
Dziękuję Kochany ;*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz