czwartek, 16 lipca 2020

Dom wariatów

... w którym spotkałam jednych z najfajniejszych ludzi jak do tej pory.

Taksówką pojechałam na SOR, roztrzęsiona, przerażona. Jednak kontakt z drugim człowiekiem i świeże powietrze pozwoliło na chwilę się uspokoić, odciągnąć myśli. Przyjechałam rano, koło 07:00, więc na szczęście nie było kolejek. Byłam przekonana, że mnie nie przyjmą, a jeśli już mi się uda dostać, to liczyłam chociaż na hydroksyzynę, która ukoiła by trochę moje nerwy.

Na TRIAGE'u przyjęła mnie ratowniczka. Zmierzyła ciśnienie, temperaturę itp. Spodziewałam się oschłego przyjęcia, bo pojawiłam się w momencie zmiany dyżurów. Rozumiem, że po całej nocy walki, człowiek ma dosyć kontaktu z innymi. Tymczasem dziewczyna zaczęła ze mną rozmawiać, uspokajać, opowiadać o sobie. Poczułam się zrozumiana po raz pierwszy.

Dzięki Y., szybko przyjął mnie lekarz, który zbadał, czy fizycznie nic mi nie dolega. Następnie poproszono o konsultację psychiatryczną i wtedy... pękłam. Siedziałam z lekarką chyba godzinę w pokoju. Teraz już nawet nie pamiętam o czym mówiłam, wszystko jest jak przez mgłę.

Y powiedziała, żebym nie odmawiała, jeśli zaproponują mi pozostanie w szpitalu. Jak to? Pomyślałam... oddział psychiatryczny? Ja? Chociaż tak naprawdę od dłuższego czasu czułam, że coś jest nie tak i to chyba jedyne wyjście.

Faktycznie, lekarka zaproponowała pozostanie w szpitalu. Wahałam się, w końcu mam dużo pracy, wielu kontrahentów, akurat bardzo dużo trudnych spraw zawodowych. Zgodziłam się jednak. Dostałam wypis z SOR i po pół godziny poszłam na oddział. Blada, zapłakana, wystraszona i totalnie nie mająca pojęcia co tam zastanę. W głowie przelatywały mi miliony obrazów z filmów, gdzie pokazywano zakłady psychiatryczne.

Na miejscu okazało się, że to niewielki, typowy oddział. Nie można było wychodzić. Okna były na stałe zamknięte. Drzwi do pokojów i łazienek nie miały zamków.... poczułam, że brakuje mi powietrza.
Wtedy przyszły do mnie pielęgniarki. Zaproponowały herbatę i ciastko. Powiedziały, żebym zadzwoniła do rodziny, żeby przywieźli mi ubrania. 

Teoretycznie przyjęto mnie w porze, gdzie obiadu nie powinnam dostać. Jednak panie kucharki załatwiły mi zupę. 

Stanęłam pośrodku jadalni, rozglądając się po ludziach. 
Wyglądali normalnie, rozmawiali, śmiali się. Niektórzy byli smutni. Przedział wiekowy był naprawdę szeroki: od 18 lat do 60 paru.
 
Gdy tak stałam, zostałam zawołana przez mężczyznę (ok 40 lat) i starszą panią, czy nie dołączyłabym do nich. Oboje przebywali już około miesiąca na oddziale. Przywitali mnie, przedstawili się i zaczęli ze mną rozmawiać. Opowiedzieli o oddziale o zwyczajach. Uspokoiłam się trochę. I tak minął mi dzień pierwszy.

Wieczorem dostałam pierwsze leki. 
Około 1 w nocy obudziłam się spocona, skołatana, nie wiedziałam co się dzieje. Nie chciałam iść do pielęgniarek, znowu mając przed oczami niezadowolone kobiety, znudzone i złe. Przemogłam się jednak. Dostałam herbatę dodatkowe leki i poszłam spać. Bez problemu została mi udzielona pomoc i informacja co się ze mną dzieje. 

Następnego dnia było już lepiej. Poznawałam kolejnych ludzi. Po tygodniu czułam się już naprawdę dobrze. Mogłam wychodzić z grupą na świeże powietrze, zaczęłam ćwiczyć (a ze mną pół oddziału :D). Sama pomagałam zaaklimatyzować się nowym osobom.

Jedynym problemem pobytu na takim oddziale może być nuda. Oczywiście są zajęcia z psychologami, psychiatrami, terapeutami. Jednak we własnym zakresie trzeba zapełnić sobie dzień.
Ile można leżeć na łóżku, skoro nie jest się fizycznie chorym? Ludzie snuli się po korytarzach, żeby rozruszać po prostu kości.

W szpitalu odwiedzała mnie regularnie rodzina i mój Pan. Jestem im wdzięczna strasznie za zrozumienie. Dzięki temu łatwiej było mi z tego wyjść.

Niestety przez pobyt w szpitalu ominęła mnie ważna impreza, której byłam również organizatorem. Ale cóż, będzie następny raz ;)

Jedzenie.
Kurczę, było naprawdę dobre. Można było wybrać sobie dietę. Nie wyglądało może najlepiej, ale panie kucharki naprawdę świetnie gotowały! Nie wiem jak na innych oddziałach, ale ja nie narzekałam.

Leki.
Rano i wieczorem - chociaż każdy miał rozpisane o różnych porach. 
Działają tak naprawdę dopiero po ok. 2 tygodniach. Jednak pierwsze dni, zanim organizm się uspokoił i przyzwyczaił miałam ciągłe zawroty głowy. Następnie przeszłam przez fazę euforii by znowu wrócić do normalności. 

Choroby.
To nie był oddział zamknięty. Przebywali tam ludzie po próbach samobójczych, przedawkowaniu leków lub złym leczeniu psychotropami, z nerwicami, lekką postacią schizofrenii. Normalni ludzie, tylko ze specyficznymi problemami. 

Moje leczenie nadal trwa. Jestem pod opieką psychologa i psychiatry. 
Ktoś może się spytać - dlaczego? Przecież czuję się już dobrze...
To jedna z największych pułapek - odstawianie leków, kiedy jest dobrze, rezygnowanie z leczenia kiedy nic się nie dzieje. Oto w tym wszystkim chodzi, by wszelkie "niedobory" i problemy (np: z ilością serotoniny lub innych neuroprzekaźników) uzupełnić lekami. Tak jak cukrzyk bierze insulinę, tak i ja biorę leki. 
Owszem, czuję się inna. Takie doświadczenie zmienia człowieka. Jednak jednocześnie czuję się normalna. W końcu po tylu latach szczęśliwa.
-----

Dzisiaj wróciłam wcześniej z pracy. Dzięki temu w końcu mogłam trochę bardziej ogarnąć chatę i siebie. Od poniedziałku jedziemy na wakacje! Nie mogę się doczekać :)
Mój Pan załatwił wyjazd, który ma być dla mnie niespodzianką <3

Po bardzo przyjemnym poranku, if u know what I mean ;>, postanowiłąm przywitać Go miło po powrocie.
Czerwona lekko prześwitująca bluzka, czarna bielizna i czarne zakolanówki to jeden z moich ulubionych domowych strojów. Szczególnie, że mamy naprawdę ciepłe mieszkanie.

Uklęknęłam więc przy drzwiach wejściowych z "domową" obróżką w zębach. 
Cóż... chyba Mu się spodobało ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Antydepresanty - czy mają jakieś konsekwencje?

Poniższy opis będzie tylko i wyłącznie moim doświadczeniem. Jeśli chodzi o antydepresanty należy skonsultować się ze specjalistą - lekarzem ...